No i przyszła wiosna! Taka solidna, ciepła, nawet gorąca! Pojawiły się sezonowe pyszności takie jak szparagi, rzodkiewka, sałata, botwina, kalarepa, młoda kapusta, młody szpinak, rabarbar, ogórki gruntowe, lada dzień truskawki, maliny, polskie młode ziemniaki. Jest też fantastyczny czosnek niedźwiedzi. I co z tym zrobić? Nabyć i zjeść. Pamiętajmy jednak, że nowalijki, mimo iż pyszne i zdrowe, często bywają zgubne. Często są namolnie pędzone chemicznymi nawozami, by były większe i by było ich więcej. Przypominam więc o tym, że owoc i warzywo, które jest mniejsze, brzydsze, niekształtne i często z robakiem na pewno będzie zdowszą opcją. Nie kupujcie więc pięknych, kształtnych wielkich truskawek, czy idealnych ogórków. Ja do małosolnych kupuję te powyginane, małe. Pamiętajcie o tym, że dobrze jest zrobić roślinom, które zamierzamy zjeść, kąpiel w wodzie z kwaskiem cytrynowym i sodą, o czym świetnie kiedyś napisała Akademia Witalności w jednym ze swoich artykułów.
Nie kupujmy nic na zapas, kupujmy na bieżąco i jeśli kupujemy warzywa pakowane w tacki plastkiowe bądź folię, pozbądźmy się tych opakowań od razu po przyjściu do domu. W żadnym wypadku nie przechowujemy nic w lodówce w folli. Pamiętajmy, że warzywa nawożone są azotanami a te w folii bez dopływu powietrza zamieniają się w rakotwórcze azotyny.
Mała wskazówka- gdy kupujemy sałatę wybierajmy tą mniejszą, cięższą, i tą która po odwróceniu do góry nogami ma białą końcówkę tzw. głąba. Im bardziej żółta lub pomarańczowa końcówka i im większa sałata z lżejszym środkiem, tym więcej nawozów.
Truskawki najlepiej kupować w pierwszej połowie dnia, w drugiej są już często podwójnie opryskiwane konserwantami przez dystrybutorów, by dotrwały do końca dnia, a najlepiej truskawki kupować ze stoisk ekologicznych. Jeśli kupujemy na zwykłym straganie, to primo- rano, secundo- dokładnie płuczemy, kąpiemy jak wyżej.
Wiemy już jak kupować by nie nabrać się na sztuczne nowalijki. A jak jeść? Jak tylko lubimy! Oto kilka przykładów jak możemy wzbogacać nasze jadłospisy tymi wiosennymi pysznościami:
Śniadania:
-owsianka z amarantusem prażonym, ziarnami słonecznika, nerkowcami i truskawkami
- pieczywo z pasztetem warzywnym wg jadłonomii , ogórkiem małosolnym i połową pęczka rzodkiewki
- jaglanka z malinami i miodem
- pieczywo razowe z pieczenią z indyka z pomidorem, i połową pęczka rzodkiewki
- pieczywo razowe z pastą z awokado, ogórkiem małosolnym i jajkiem
- sałatka ze szparagami, awokado i jajkiem w koszulce wg Kwestii Smaku - przepis
- zapiekany omlet ze szparagami wg Kwestii Smaku - przepis, zamiast śmietany można dać jogurt grecki
- placuszki bananowe z czeko-leśnym musem z tego przepisu - można użyć świeże maliny bądź truskawki
II śniadanie/podwieczorek - świetny czas na sałatki i koktajle:
- sałatka z sezonowych owoców - truskawki, maliny, orzechy włoskie, kiwi, banan, można podać z jogurtem naturalnym
- koktajl: szpinak, banan, kiwi, jabłko, maliny lub truskawki, seler naciowy lub kalarepa, 2 łyżki jogurtu naturalnego, siemię lniane i woda
- koktajl czeko-leśny według mojego przepisu ze świeżymi malinami, można dodać jogurt naturalny
- mus jaglany z rabarbarem wg Ammniam - przepis
- sałatka z kalarepki, jabłka, rodzynek/żurawiny i roszponki/rukoli z sosem (sok z cytryny, miód, musztarda, olej)
-sałatka z awokado i ricottą wg Kwestii Smaku - przepis
- koktajl lniany wg Gotuj Zdrowo - przepis
- i nalepsze: jogurt grecki z odrobiną miodu i świeżymi truskawkami lub mailinami
Raz w tygodniu coś słodkiego, własnego wypieku:
- placek drożdżowy z rabarbarem
- naleśniki z mąki razowej z jogurtem i truskawkami
- tarta z truskawkami i serkiem mascarpone - przepisów pełno, polecam użyć mąkę razową
Lunch/Obiad/Kolacja - zależy jak komu dzień leży ;) :
- chłodnik z truskawek
- chłodnik litewski
- botwinka z jajkiem wg mojego przepisu
- młoda kapusta z młodymi warzywami wg mojego przepisu, można dodatkowo ugotować pierś z kurczaka, lub indyka na parze, rozdrobnić i poddusić z solą pieprzem ziołowym w garnku przed wrzuceniem do niego kapusty i będzie pożywny bigos
- tarta z botwinką i serem feta wg White Plate - przepis
- pizza z rzodkiewką i młodym burakiem wg WeganNerd- przepis
- gołąbki z młodej kapusty z kaszą jaglaną i kalarepką wg Zieleniny - przepis
- sałatka wielowarzywna z czosnkiem niedźwiedzim wg mojej ulubionej Pani Dietetyk Goleniów
- Chow mein z kurczakiem i szparagami wg Kwestii Smaku - przepis
- krem z kalarepy wg Jadłonomii - przepis
- sałatka z duszonego szpinaku i warzyw z kaszą jaglaną wg mojej ulubionej Pani Detetyk Goleniów
Surówki i warzywa do obiadów - pamiętajcie by zarezerwować dla nich połowę talerza:
- surówka z kalarepki, ogórkow małosolnych, rzodkiewki, cebulki z odrobiną oliwki, soli i pieprzu - cudownie proste
- szparagi z własną bułką tartą na maśle
- mizeria z jogurtem naturalnym zamiast śmietany
- młoda kapusta duszona na wodzie z odrobiną masła soli i pieprzu
- szpinak duszony z odrobiną dobrej kwaśnej śmietany, lub jogurtu naturalnego (zawsze czytajcie skład śmietany - zdziwicie się w jak wielu jest żelatyna wieprzowa, guma guar i inne paskudne dodatki)
- tak samo botwinka duszona na maśle lub oliwce z odrobina śmietany
- sałatka z sałaty, pomidora, ogórka małosolnego , rzodkiewki, szczypiorku, koperku sosem z oliwy z cytryną i musztarą- można dodać czosnek zwykły lub jak ktoś ma niedźwiedzi
A małosolne zawsze robię według moich ulubionych Potraw Półgodzinnych, znajdziecie tam przepis który zawsze wychodzi!
Pamiętajcie że to cudowny okres na koktajle. Owoców i warzyw będzie coraz więcej, nie bójcie się ich łączyć, jeśli brakuje wam odrobiny słodyczy można dodać łyżeczkę miodu. Czasami wychodzą tak pyszne rewelacje jakich nikt się nie spodziewał. No i jest to doskonała forma na szybki zastrzyk witamin i minerałów. Kto ma blender, niech go używa!
Smacznego stołu wiosennego!
piątek, 23 maja 2014
czwartek, 10 kwietnia 2014
Jak gotowanie zmienia nasze życie – wykład Michael’a Pollan’a.
Jeśli miałabym zdecydować o tym jakie najlepsze książki o żywności
przeczytałam do tej to pory to miałabym podium jedynie dla dwóch. Dwóch
naprawdę godnych przeczytania. Pierwsza to „W obronie jedzenia” autorstwa M.
Pollan’a, druga zaś to „Nowoczesne zasady odżywiania” C.T. Campell’a. Aktualnie
zabieram się za „Omnivore’s Dillemma”(Dylemat Wszystkożercy) M. Pollana i mam
nadzieję że będę ją czytać z równym zapałem jak tą pierwszą. Ale dlaczego o tym
piszę? A no dlatego, że natrafiłam
ostatnio na bardzo ciekawy krótki wykład M. Pollan’a dotyczący znaczenia
domowej kuchni w naszym życiu, kulturze ale i przede wszystkim zdrowiu.
Kilka słów wyjaśnienia kim jest Michael Pollan. Michael
Pollan jest dziennikarzem i profesorem na UC
Berkeley Graduate School of Journalism. Jako dociekliwy dziennikarz skupił się na
ciemnych stronach przemysłu spożywczego i poznał jego kulisy. Swoje spostrzeżenia
i poglądy przedstawił w kilku książkach z których na język polski
przetłumaczono jedynie dwie- „W obronie jedzenia” oraz „Jak jeść- przewonik
konsumeta”. Co urzekło mnie w Pollanie? Jego wielkierunkowy tok myślenia.
Pollan rozważa nasz sposób odżywiania w aspekcie fizjologicznym ale i
kulturowym i ekonomicznym. Pokazuje zależności budujące nowoczesny łańcuch
pokarmowy. I w skrócie właśnie o tym opowiedział w poniższym wykładzie.
Niestety wykład nie funkcjonuje w polskim tłumaczeniu, postarałam się go więc
jak najdokładniej dla Was przetłumaczyć. Zastanawiam się ilu z Was wie na
przykład jak powstają frytki w największej sieci fast food’owej. Odpowiedź w
tekście.
Jak gotowanie zmienia nasze życie – wykład Michael’a
Pollan’a. Spotkaniu przewodniczył Tim Lang, profesor ds. polityki żywieniowej w
City University w Londynie.
Śledzę łańcuch żywieniowy od 12 lat. Moją pierwszą książkę „Dylemat
Wszystkożerców”- całkowicie dedykowałem żywności, ze spojrzeniem na rolnictwo i
na to jak uzyskujemy pożywienie z ziemi, skupiając się na uprawianiu roli.
Książka mówi o tym, skąd pochodzi nasza żywność, czyli o tym, o czym
zapomnieliśmy we współczesnym świecie. 75 lat temu nikt nie sprzedałby takiej
książki, bo wszyscy wiedzieli skąd pochodzi ich żywność, byli bezpośrednio
związani z uprawami. Postanowiłem pójść krok dalej, gdyż czytelnicy pytali mnie
o kwestie zdrowotne. Zacząłem patrzeć na drugi koniec łańcucha żywieniowego, by zwrócić uwagę na to,
co dzieje się z naszym ciałem, kiedy ten pokarm przyjmujemy. Czy rozumiemy jak
z naszym zdrowiem łączy się nasza dieta. Poświęciłem sporo czasu i skupiłem się
na żywności pod kątem naukowym, poszukując różnych odpowiedzi, czego efektem
była książka „W obronie jedzenia” i „Jak jeść- przewodnik konsumenta”. Podczas
tej drogi odnajdywałem mocne wskazówki, że najważniejszym ogniwem łańcucha
pokarmowego mającym wpływ na nasze zdrowie, jest fakt że żywność wychodząca z
farm jest przekształcana w posiłki. Zadziwiającym okazało się to co było
najbardziej oczywiste–gotowanie i przetwarzanie żywności czyli to czym w
największym stopniu zajmują się zakłady przetwórstwa żywności. Dotarło do mnie,
że rodzaj rolnictwa jaki stosujemy jest efektem tego jakie gotowanie i
przetwarzanie stosujemy. Jeśli więc jeśli pozwalamy fast food’om na przygotowywanie
naszego jedzenia, przyczyniamy się do ogromnej monokultury kukurydzy, soi, i
żywca. Fast food’y i inne firmy przetwarzające żywność nieubłagalnie dążą i
będą dążyć do obniżenia kosztów produkcji i wymuszania ekonomicznych korzyści ,
wydajności i efektywności w rolnictwie. Pozwolę przytoczyć jeden przykład:
Jeśli pójdziecie do McDonald’s gdziekolwiek na świecie, znajdziecie tam frytki,
które zawsze pochodzą z ziemniaków tego samego gatunku- Russet Burbank. Jest to
amerykański z pochodzenia gatunek ziemniaka, niezwykle długiego, trudnego w
uprawie, ale tak właśnie ma być. By McDonald’s mógł to zgrabnie zapakować
pudełko z którego wychyla się bukiet pięknych długich frytek. Sieć naciska więc
na to, by wszędzie stosowane były ziemniaki Russet Burbank. Idą nawet dalej
naciskając, by ziemniaki nie miały żadnych skaz. Ziemniaki te mają jedną
popularną wadę- martwicę pojawiającą się w postaci podłużnych brązowych linii i
kropek. McDonald’s nie zakupi ziemniaków z tymi skazami . Jedynym sposobem eliminacji
tego zjawiska jest zastosowanie pestycydu o nazwie Monitor, który jest tak
toksyczny, że rolnicy uprawiający ten gatunek ziemniaka w Idaho, nie wychodzą
na pole do 5 dni po pryskaniu. Następnie po zbiorze przechowują ziemniaki w
pomieszczeniach z kontrolowaną atmosferą rozmiaru boiska do football’u gdyż
przez 6 tygodni są one niejadalne. Przez 6 tygodni ziemniaki „odgazowują” się z
substancji toksycznych i chemicznych. Jak widać popyt na dany rodzaj żywności
prowadzi do określonego rodzaju stosowanego rolnictwa .
Ale kolejną sprawą dotycząca zdrowia, kiedy nabywałem wiedzę
o odżywianiu (o czym wie się mniej niż sądzimy, a naukowa wiedza społeczna o
żywności jest nadal na bardzo prymitywnym poziomie), odkryłem że
najistotniejszą kwestią odżywiania są nie koniecznie składniki odżywcze dobre
czy złe, które spożywamy, lub których unikamy, ani kalorie, ale to co dyktuje
zdrową dietę to fakt, że posiłek został ugotowany przez człowieka a nie zakład
produkcyjny. Zakłady przetwarzają i gotują żywność w zupełnie odmienny sposób
niż ludzie. Używają ogromne ilości soli, tłuszczów i cukru, o wiele więcej niż
sami użylibyśmy w swojej kuchni, a powód dla którego to robią jest prosty- są
to trzy niezwykle atrakcyjne i tanie składniki. I kiedy są odpowiednio „ułożone”
i przetworzone jak w chipsach, wyrobach cukierniczych czy innych formach
„śmieciowego jedzenia” są niesamowicie uzależniające. Producenci nie mówią o
tych uzależnieniach, mimo że „handlują” uzależnieniami, mówią o „łakomstwie”
pragnieniu intensywności. Przecież to jedno i to samo. I jeszcze posługują
terminem „smakowitości”- cudowne słowo. Zauważyłem, że sposób przygotowywania
posiłków ma ogromny wpływ na nasze zdrowie. W USA opracowano wiele badań
naukowych które wskazują na to, że nawet biedne kobiety, które same gotują mają
o wiele zdrowszą dietę niż te bogate, które nie gotują. Tak więc najzwyklejsza
klasyfikacja diety opiera się prostym fakcie- kto gotuje twoją żywność? […]
Domowe gotowanie niestety zaczyna
zanikać. Proces ten nasilił się w latach 60-tych, gdy zaczęła dominować żywność
przetwarzana. Fast food stał się naszą dietą. W Stanach i prawdopodobnie
Wielkiej Brytanii liczba gotujących gospodarstw domowych spadła o połowę. W USA
średnio na przygotowywanie posiłków przeznacza się 27 minut dziennie. 4 minuty
na posprzątanie. Te 4 minuty o czymś świadczą. Jaki rodzaj sprzątania można
wykonać w ciągu 4-ech minut? Można zgnieść i wyrzucić pudełko po pizzy i
zeskrobać resztki z talerzy. Nierozerwalny staje się link łączący 2 fakty-
wzrost otyłości ze spadkiem poziomu przygotowywania domowych posiłków. I jeśli
spojrzymy na cały świat, kraje w których posiłki przygotowuje się tradycyjnie w
domach są znacznie zdrowsze, i mają niższy stopień otyłości. […]
Pisząc książkę chciałem zachęcić czytelników do
samodzielnego przygotowywania posiłków, poprzez przypomnienie im jaka to piękna i cudowna praca. Kiedyś
żyłem w przeświadczeniu, że gotowanie to jakąś mordęga, coś na co nie ma czasu,
lub coś do czego nie mamy odpowiednich umiejętności. Fetyszyzujemy gotowanie w
dzisiejszym społeczeństwie. Jesteśmy zniechęcani, za tym idą strategie
marketingowe podkreślające nasz brak czasu, życie w pośpiechu. Ale tak działa
marketing – tworzy się niepokój, problem a następnie rozwiązanie. Takie strategie
sięgają nawet 100 lat wstecz. Wróćmy do czasów I wojny światowej kiedy przemysł
spożywczy ściśle współpracował z rządem nad niesamowitymi innowacjami po to by
wyżywić armię. Nauczono się liofilizować żywność, tworzyć kawę rozpuszczalną,
sok w proszku przetwarzać żywność tak, by była stabilna w przechowywaniu-
długoterminowa. Po wojnie pozostała ta cudowna technologia, którą sprzedano
ludziom. Zdwojono więc efektywność marketingową by sprzedać nam żywność
przetwarzaną. Na początku się opieraliśmy, kobiety twierdziły, że ze wszystkich
prac domowych gotowanie było ich ulubionym zajęciem. To był wyraz ich twórczości
i kreatywności. Przełom nastąpił w latach 60/70-tych, kiedy większość kobiet
poszła do pracy. Miała też miejsce feministyczna rewolucja, przez co również
feminizm błędnie obarcza się za upadek przygotowywania posiłków w domach. To co
się tak naprawdę wydarzyło, to kiedy feminizm pojawił się na „scenie” i kobiety
zaczęły pracować zaczęto debatować nad tym jak negocjować podział zajęć
domowych. Przemysł spożywczy dostrzegł w tym wspaniałą możliwość i poprzez
marketing zachęcał do zakończenia waśni, obiecując proste rozwiązanie- my
zrobimy to dla was, ugotujemy za was. Metafora ta znalazła doskonałe zastosowanie
w kampanii KFC, kiedy to wywieszano na gigantycznych bilboardach zdjęcia gigantycznych
kubełków wypełnionych po brzegi kawałkami kurczaka ze sloganem ujętym w dwóch
słowach umieszczonych nad kubełkiem: Wyzwolenie Kobiet! Bardzo sprytne.
Przedefiniowano „nie gotowanie” jako progresywne działanie, patrzenie w
przyszłość i fakt, że powinniśmy uprzemysławiać gotowanie, „zdjąć” ten problem
ze stołu. Ludzie to chwycili, zarówno kobiety jak i mężczyźni, bo widzieli w
tym istotne rozwiązanie problemu. Ponownie pojawia się schemat: tworzymy
problem by móc zastosować swoje rozwiązanie. Kobiety ,które nie pracowały
również poszły w tym kierunku, przestały gotować. W taki sposób dotarliśmy do
punktu w którym jesteśmy dziś. Oczywiście warto podkreślić, że mamy dziś dwa
rodzaje przetwarzania, żywność przetworzoną „pierwszego rzędu” taką jak mrożone
warzywa, mąka, ale i wysokie przetwarzanie, które przez ostatnie dekady sięgnęło
niedopuszczalnego poziomu przetworzenia w postaci gotowych posiłków. Taka
żywność obfituje we wspomniane 3 składniki główne jak sól, cukier i tłuszcz,
ale także dodatki do żywności. Jeśli tworzymy żywność długoterminową musimy
dodać do niej szereg konserwantów, dodatków, barwników. Kiedy spojrzymy na
mikrobiologiczną pracę naszych jelit, na powagę procesów fermentacyjnych w nich
zachodzących wpływających na nasze zdrowie, zaczynamy zadawać pytania na temat
oddziaływania tych wszystkich dodatków na stan mikroflory jelitowej. I ostatni
ważny do zrozumienia fakt dotyczący przemysłowego przetwarzania żywności- w
przemyśle stosuje się inne składniki, inną żywność niż w domu. Zwykłe posiłki
nie są dla nas rewelacyjne ale produkty takie jak frytki są doskonałe. Oto
klasyczny przykład takiego posiłku przygotowanego w domu: myjemy ziemniaki,
obieramy je , kroimy, smażymy w dużej ilości oleju, później trzeba posprzątać
bałagan i co zrobić z tą ogromną ilością raz użytego oleju? Kolejny problem.
Poza tym jeśli robimy je sami, to jemy je raz na jakiś czas bo kosztują nas
zbyt wiele czasu i pracy. Ale kiedy to przemysł dla nas gotuje wychodzi tanio,
szybko i bezboleśnie. Bezproblemowo. Można pozwolić sobie na frytki np. 2 razy
dziennie, jak ma to miejsce w USA. Takie przemysłowe, kiedyś okazjonalne,
jedzenie staje się codziennym jedzeniem. Podczas zdobywania mojej wiedzy do
napisania książki konsultowałem się z Harrym Bolser’em światowym specjalistą od
marketingu przemysłu spożywczego. Jest to człowiek, który studiował zwyczaje
konsumenckie przez okres całej swojej dotychczasowej kariery zawodowej i
kompletnie dementuje możliwość ponownego rozwoju domowego gotowania. Jeśli
przemysł chce dla nas gotować, niech gotuje. Ale w pełni rozumie koszt jaki
ostatecznie za to ponosimy. No bo co z epidemią otyłości czy insulinooporności?
Wiecie co mi powiedział? „chcesz wiedzieć jaka jest jedyna dieta, która
podziałałaby w Ameryce? Jedz co tylko chcesz, tylko gotuj to sam”. I to właśnie
w tym zdaniu ukryta jest najprawdziwsza wiedza. Wiedza, która pomogłaby
rozwiązać wiele problemów jednocześnie, oczywiście stwarzałaby też problemy
takie jak czasochłonność i wkład pracy ale pozwoli rozwiązać o wiele więcej.
Wykład do obejrzenia tu: https://www.youtube.com/watch?v=TX7kwfE3cJQ
poniedziałek, 17 lutego 2014
Bananowe placuszki z czeko-leśnym musem.
W weekendy zawsze chce się czegoś odmiennego. W szczególności na śniadanie. Tym bardziej, że jest czas na zrobienie czegoś innego. Nikt nie chce jeść kanapek, owsianek, bo wszyscy jesteśmy tą monotonią zmęczeni. U jednych więc na talerzach znajdziemy jajecznicę, u innych kiełbasę, u jeszcze innych english breakfast czyli jajko sadzone z fasolką w sosie pomidorowym, grillowanym płatem boczku, tostem i herbatą z mlekiem, u jeszcze innych ( o zgrozo !!!) paróweczki. Ale są też tacy, którzy od rana kombinują jak zjeść inaczej, smacznie i jednocześnie dostarczyć sobie coś wartościowego. I na taki pomysł wpadłam ja. Mega proste dwuskładnikowe placuszki z moim ulubionym musem czeko-leśnym wyszly przepyszne :) Warto dodać jeszcze do nich owoce. Świetne źródło magnezu, potasu, żelaza i witaminy C.
Placuszki:
1 banan
1 łyżka mąki pszennej razowej (można bez mąki, bezglutenowo)
2 jajka
Banana kroimy na drobne kawałki wrzucamy do głębokiego pojemnika. Jajka roztrzepujemy i blendujemy razem z bananem. Ja dla sytości dodałam jeszcze łyżkę razowej mąki pszennej ale nie trzeba. Smażymy obustronnie na patelni do naleśników, a jak ktoś nie ma to na zwykłej, lekko natłuszczonej olejem kokosowym.
Placuszki polewamy sosem.
Sos to nic innego jak moje smoothie czekoladowe z owocami leśnymi na które przepis znajdziecie TU.
Warto dodać jeszcze do nich świeże, sezonowe owoce.
Placuszki:
1 banan
1 łyżka mąki pszennej razowej (można bez mąki, bezglutenowo)
2 jajka
Placuszki polewamy sosem.
Sos to nic innego jak moje smoothie czekoladowe z owocami leśnymi na które przepis znajdziecie TU.
Warto dodać jeszcze do nich świeże, sezonowe owoce.
piątek, 14 lutego 2014
Zupa krem z kopru włoskiego
Ostatnio zakupiłam koper włoski i pół dnia zastanawiałam się co z nim zrobić. Stawiałam w głównej mierze na sałatkę ale, że było tak zimno i nieprzyjemnie, to stwierdziłam, że doskonałym rozwiązaniem będzie ciepła zupa krem. Wyszło całkiem szybko, prosto i smacznie. Koper włoski doskonale wpływa na nasz przewód pokarmowy, perstytaltykę jelit. Zapobiega wzdęciom i, co zainteresuje w szczególności panie, coraz częściej mówi się o jego znakomitych właściwościach odchudzających. Fenkuł, bo taka jest jego inna nazwa ma też właściwości wykrztuśne, ze względu na fenchon, zawarty w jego olejkach eterycznych. Fenkuł jest też dobrym źródłem witaminy C i potasu. Ale myślę że najważniejsze jest to, że doskonale "relaksuje" nasz przewód pokarmowy.
Składniki:
2 bulwy kopru włoskiego
1 mały por
1 mała cukinia
1 duża marchewka
1 cebula
4 ząbki czosnku
2 ziemniaki
pęczek natki pietruszki
pęczek koperku
łyżka suszonego lubczyku
2 liście laurowe
kilka ziaren ziela angielskiego
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
sól pieprz do smaku
odrobina oleju kokosowego
Cebulę, czosnek i pora rozdrabniamy lub szatkujemy i podduszamy na oleju kokosowym z liściem laurowym, zielem angielskim i lubczykiem. Koper włoski i cukinię dokładnie myjemy i kroimy w kostkę. Dorzucamy do duszonej cebuli. Dusimy 3 minuty po czym wyławiamy ziele angielskie i liść laurowy. Ziemniaki i marchew obieramy, kroimy w kostkę i również dorzucamy do duszonych warzyw. Następnie zalewamy ok 4 litrami wody i gotujemy do miękkości. Gdy warzywa zmiękną dorzucamy poszatkowaną natkę i koperek, dosmaczamy solą, pieprzem i gałką. Blendujemy na krem. Gotowe. Można podawać z odrobiną jogurtu naturalnego lub śmietany. Albo z czosnkowymi grzankami własnego wykonania jak u mnie :)
Składniki:
2 bulwy kopru włoskiego
1 mały por
1 mała cukinia
1 duża marchewka
1 cebula
4 ząbki czosnku
2 ziemniaki
pęczek natki pietruszki
pęczek koperku
łyżka suszonego lubczyku
2 liście laurowe
kilka ziaren ziela angielskiego
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
sól pieprz do smaku
odrobina oleju kokosowego
Cebulę, czosnek i pora rozdrabniamy lub szatkujemy i podduszamy na oleju kokosowym z liściem laurowym, zielem angielskim i lubczykiem. Koper włoski i cukinię dokładnie myjemy i kroimy w kostkę. Dorzucamy do duszonej cebuli. Dusimy 3 minuty po czym wyławiamy ziele angielskie i liść laurowy. Ziemniaki i marchew obieramy, kroimy w kostkę i również dorzucamy do duszonych warzyw. Następnie zalewamy ok 4 litrami wody i gotujemy do miękkości. Gdy warzywa zmiękną dorzucamy poszatkowaną natkę i koperek, dosmaczamy solą, pieprzem i gałką. Blendujemy na krem. Gotowe. Można podawać z odrobiną jogurtu naturalnego lub śmietany. Albo z czosnkowymi grzankami własnego wykonania jak u mnie :)
wtorek, 28 stycznia 2014
Paprykarz nie do końca szczeciński.
Za każdym razem kiedy ktoś pyta mnie z czego słynie moje rodzinne miasto, odpowiadam - z pasztecików, paprykarza i największego na świecie cmentarza. I tak ponieważ ani temat cmentarza nie jest zdrowy, ani temat pasztecików, mimo że smacznych, to jednak smażonych na głębokim tłuszczu i niewadomo z czym nakładzonym do środka, postanowiłam skupić się na paprykarzu. Ale też niekoniecznie szczecińskim, chociaż jak sobie przypomnę jego smak, od razu robi się sentymentalnie. I do tego właśnie sentymentu postanowiłam wrócić w nieco zdrowszej wersji. Panowie i Panie oto "paprykarz nieszczeciński".
Składniki:
Pół szklanki suchej kaszy jaglanej
2 marchewki
1 duża czerwona papryka
cebula
2 listki laurowe
2 ziarna ziela angielskiego
łyżeczka słodkiej papryki
łyżeczka ostrej papryki/ pieprzu cayenne
2 łyżli koncentratu pomidorowego
odrobina masła
Przygotowanie:
Kaszę gotuję w proporcji 1/2. Zawsze sparzam kaszę przed jej zagotowaniem. Paprykę piekę w 180C przez jakieś 20-30minut po czym wkładam do plastikowego pojemnika i odkładam do wystygnięcia. Jak wystygnie ściągam skórkę i kroję na mniejsze kawałki. Marchewkę rozdrabniam w rozdrabniaczu można zetrzeć na tarce. Na maśle podduszam cebulę z liściem laurowym i zielem angielskim , jak się zeszkli dorzucam marchewkę. Duszę calość 7-8 minut, po czym wyciągam ziele angielskie i liść laurowy. Kaszę, paprykę, marchew z cebulą, koncentrat pomidorowy i przyprawy mieszam w jednej misce, lekko blenduję, dosalam, dopieprzam. I gotowe. Uwielbiam podawane na świeżym pieczywie, z pestkami dyni i natką pietruszki. Można podawac na ciepło, na zimno i przechowywać w lodówce kilka dobrych dni.
Oryginalny przepis: http://www.jadlonomia.com/search?q=paprykarz
środa, 22 stycznia 2014
Jarmuż, amarantus, topinambur - że co proszę?
Jak to w zgodnym związku bywa, w normalnych warunkach życia zakupy są kwestią naprzemienną, czyli raz zakupy robi kobieta, a raz mężczyzna. I niczym to robienie zakupów by się nie różniło, gdyby nie fakt, że facetom niestety trzeba często robić listę, bo jak wiadomo, nie do końca wszystko ogarniają. I nie mówię, bo też często robię sobie listę, kiedy na przykład robię zakupy tygodniowe i muszę nabyć jakieś ponad 20 artykułów. No a z panami to wiadomo, na 3-4 rzeczy trzeba robić listę. No czyż nie jest tak? No jak nie, jak tak ;)
Jakiś czas temu wysłałam Lolkowi drobną listę zakupów i do dziś pamiętam jego reakcję. I właśnie to skłoniło mnie do napisania tego artykułu. Lista wyglądała następująco: natka pietruszki, paczkę amarantusa, pęczek jarmużu i płatki chilli. Otrzymałam lapidarną i niekulturalną odpowiedź zwrotną: "WTF". W następnym sms'ie padło pytanie - co to jest i gdzie to dostanę (poza natką oczywiście)? Z pewnością gdybym napisała: pętko toruńskiej, pół kilo schabu, litr mleka, ser gouda i 3 batony Prince Polo żadnych pytań by nie było. A tu wielkie oczy. Wielkie zdziwienie. I mogłoby to wydawać się dziwne, bo tak naprawdę poza płatkami chilli to co było na liście to lata i dzieje polskiej tradycji. Bo wystarczy spojrzeć troszeczkę wstecz, na historię i tradycje kulinarne naszych przodków. Jeszcze przecież na początku XX-go wieku jarmuż, topinambur czy amarantus gościły na stołach naszych pradziadków częściej, niż dzisiaj na naszych stołach ziemniaki. Dziś, te zapomniane przez ostatnie lata cuda powracają do łask. Być może to moda kulinarna, być może chwyt marketingowy, być może fakt, że coraz więcej ludzi poszukuje zdrowszych alternatyw. Czy to ważne? Ważne, że nikt na tym nie straci.
Jarmuż
Zacznę od jarmużu, bo to on jest królem wszelkiej żywności. I wcale nie przesadzam nazywając go w ten sposób. Jarmuż jest aktualnie uważany za superwarzywo o najwyższej gęstości odżywczej, ze wszystkiego co jadalne. Jest doskonałym źródłem żelaza, kwasu foliowego, magnezu , wapnia, witaminy K, C, beta-karotenu. Posiada silne właściwości przeciwutleniające i przeciwnowotworowe - zawiera sulforafan, o którym pisałam już w temacie brokuła. I wszystko pięknie i cudnie, ale pewnie zastanawiacie się, gdzie to kupić i z czym to jeść? Ja jarmuż kupuję głównie na straganach, chociaż muszę przyznać, że jesienią natknęłam się na niego w sieci Auchan i Makro. Czasem po prostu trzeba się rozejrzeć. Jarmuż nie jest też trudny do własnej uprawy. Lubi zimno, więc najlepiej sadzić go, pod koniec lata lub jesienią. Mi tej jesieni udało się nawet wychodować drobny jarmuż "balkonowy". Używałam go, jako ziołowy dodatek do potraw i wyciskanych soków. A z czym i jak go jeść? Osobiście najczęściej używam go, jako składnik wyciskanego soku. Uważam, że najzdrowszych warzyw nie powinno się traktować zbyt wysoką i długotrwałą obróbką termiczną, bo aż żal tego całego dobra, jakie w nich zawarte. No ale nie każdy ma możliwość wyciskania soku, więc podpowiem, że można go poddusić jak kapustę- najprościej. Można też użyć go, jako składnik zupy. Bardzo popularne są ostatnio chipsy z jarmużu. Moi rodzice uprawiają swój własny jarmuż na działce i podduszają go z kaszą jaglaną i różnymi ziołami i przyprawami. Na kilku z moich ulubionych blogów kulinarnych pojawiły się ostatnio ciekawe przepisy, które seredcznie polecam:
Zupa z jarmużu i zielonego groszku
Fasolka zapiekana z jarmużem
Sałatka Cezar z jarmużem i zurawiną
Gulasz z jarmużu
Amarantus
A cóż to takiego? A ziarno. Niczym kasza. I tak samo proste w obsłudze jak kasza. Ugotowane ziarno wygląda troszkę jak pólprzezroczyste koraliki i przekornie nazywam je roślinnym kawiorem. Amarantus, inaczej zwany szarłatem wyniosłym (nazwa równie dostojna jak jego rola w diecie) jest rewelacyjnym źródłem żelaza i kwasu foliowego. Polecam go szczególnie paniom, u których jak wiemy zapotrzebowanie na żelazo jest w okresie prokreacji niemal dwukrotnie wyższe niż u mężczyzn. Ponadto, ze względu na dużą zawartość wapnia, magnezu, witaminy B6 i zawartość wszystkich aminokwasów egzogennych jest też godnym polecenia w diecie wegetarian i wegan. Nie zawiera glutenu, więc mogą go spokojnie spożywać osoby na diecie bezglutenowej. Gdzie kupić? Jest już dostępny w większości supermarketów, choć nie rozumiem dlaczego na półkach ze zdrową żywnością? Chyba tylko w celu podniesienia jego ceny. Uważam, że powinien leżeć na półakch obok kaszy gryczanej, by ułatwić jego zakup. Z czym to się je? Jak kaszę- ze wszystkim. Do obiadu, do kolacji, na śniadanie, na ciepło, na zimno, na słodko i na pikantnie. I znów kilka przykładów:
Owsianka z amarantusa
Burgery z amarantusa
Gołąbki z amarantusem
W sklepach dostępny jest także amarantus ekspandowany. Niestety charakteryzuje się gorszą wartością odżywczą, ale może być zdrowszą opcją przekąsek i dodatków do owsianek czy wypieków.
Topinambur
Chyba najbardziej egzotyczna nazwa w całym naszym zestawieniu. Fachowo jest nazywany słonecznikiem bulwiastym lub karczochem jerozolimskim, chociaż kiedyś w jednym programów tv usłyszałam, że pod koniec XIX wieku był w Polsce często nazywany "świniakiem". Topinambur to bulwa, niczym ziemniak i przez ziemniak niestety wyparta. A szkoda. Topinambur w przeciwieństwie do ziemniaka można jeść nawet na surowo. Ze względu na dużą zawartość inuliny ma on niższy od ziemniaka indeks glikemiczny, w związku z czym polecany jest diabetykom. Dodatkowo jest lepszym źródłem żelaza i witaminy B1 niż ziemniak. Gdzie go kupić? Cóż, ze wszystkich dziś wymienionych "cudów", o ten najtrudniej. Można go głównie dostać w sklepach ze zdrową i eko-żywnością. Problem stanowi fakt, że jego uprawy niestety się ogranicza, ponieważ jest rośliną inwazyjną- chwastem- i może powodować niszczenie innych gatunków roślin. Jak i z czym to jeść? Najlepiej jest topinambur gotować w łupinach, traci wtedy najmniej wartości odżywczych. Może być używany jako zamiennik ziemniaków w tradycyjnym obiedzie, oraz jak i dodatek do sałatek, zup, zapiekanek.
Pieczony topinambur w sosie śmietanowym
Pizza z topinamburem
Jakiś czas temu wysłałam Lolkowi drobną listę zakupów i do dziś pamiętam jego reakcję. I właśnie to skłoniło mnie do napisania tego artykułu. Lista wyglądała następująco: natka pietruszki, paczkę amarantusa, pęczek jarmużu i płatki chilli. Otrzymałam lapidarną i niekulturalną odpowiedź zwrotną: "WTF". W następnym sms'ie padło pytanie - co to jest i gdzie to dostanę (poza natką oczywiście)? Z pewnością gdybym napisała: pętko toruńskiej, pół kilo schabu, litr mleka, ser gouda i 3 batony Prince Polo żadnych pytań by nie było. A tu wielkie oczy. Wielkie zdziwienie. I mogłoby to wydawać się dziwne, bo tak naprawdę poza płatkami chilli to co było na liście to lata i dzieje polskiej tradycji. Bo wystarczy spojrzeć troszeczkę wstecz, na historię i tradycje kulinarne naszych przodków. Jeszcze przecież na początku XX-go wieku jarmuż, topinambur czy amarantus gościły na stołach naszych pradziadków częściej, niż dzisiaj na naszych stołach ziemniaki. Dziś, te zapomniane przez ostatnie lata cuda powracają do łask. Być może to moda kulinarna, być może chwyt marketingowy, być może fakt, że coraz więcej ludzi poszukuje zdrowszych alternatyw. Czy to ważne? Ważne, że nikt na tym nie straci.
Jarmuż
Zacznę od jarmużu, bo to on jest królem wszelkiej żywności. I wcale nie przesadzam nazywając go w ten sposób. Jarmuż jest aktualnie uważany za superwarzywo o najwyższej gęstości odżywczej, ze wszystkiego co jadalne. Jest doskonałym źródłem żelaza, kwasu foliowego, magnezu , wapnia, witaminy K, C, beta-karotenu. Posiada silne właściwości przeciwutleniające i przeciwnowotworowe - zawiera sulforafan, o którym pisałam już w temacie brokuła. I wszystko pięknie i cudnie, ale pewnie zastanawiacie się, gdzie to kupić i z czym to jeść? Ja jarmuż kupuję głównie na straganach, chociaż muszę przyznać, że jesienią natknęłam się na niego w sieci Auchan i Makro. Czasem po prostu trzeba się rozejrzeć. Jarmuż nie jest też trudny do własnej uprawy. Lubi zimno, więc najlepiej sadzić go, pod koniec lata lub jesienią. Mi tej jesieni udało się nawet wychodować drobny jarmuż "balkonowy". Używałam go, jako ziołowy dodatek do potraw i wyciskanych soków. A z czym i jak go jeść? Osobiście najczęściej używam go, jako składnik wyciskanego soku. Uważam, że najzdrowszych warzyw nie powinno się traktować zbyt wysoką i długotrwałą obróbką termiczną, bo aż żal tego całego dobra, jakie w nich zawarte. No ale nie każdy ma możliwość wyciskania soku, więc podpowiem, że można go poddusić jak kapustę- najprościej. Można też użyć go, jako składnik zupy. Bardzo popularne są ostatnio chipsy z jarmużu. Moi rodzice uprawiają swój własny jarmuż na działce i podduszają go z kaszą jaglaną i różnymi ziołami i przyprawami. Na kilku z moich ulubionych blogów kulinarnych pojawiły się ostatnio ciekawe przepisy, które seredcznie polecam:
Zupa z jarmużu i zielonego groszku
Fasolka zapiekana z jarmużem
Sałatka Cezar z jarmużem i zurawiną
Gulasz z jarmużu
Amarantus
A cóż to takiego? A ziarno. Niczym kasza. I tak samo proste w obsłudze jak kasza. Ugotowane ziarno wygląda troszkę jak pólprzezroczyste koraliki i przekornie nazywam je roślinnym kawiorem. Amarantus, inaczej zwany szarłatem wyniosłym (nazwa równie dostojna jak jego rola w diecie) jest rewelacyjnym źródłem żelaza i kwasu foliowego. Polecam go szczególnie paniom, u których jak wiemy zapotrzebowanie na żelazo jest w okresie prokreacji niemal dwukrotnie wyższe niż u mężczyzn. Ponadto, ze względu na dużą zawartość wapnia, magnezu, witaminy B6 i zawartość wszystkich aminokwasów egzogennych jest też godnym polecenia w diecie wegetarian i wegan. Nie zawiera glutenu, więc mogą go spokojnie spożywać osoby na diecie bezglutenowej. Gdzie kupić? Jest już dostępny w większości supermarketów, choć nie rozumiem dlaczego na półkach ze zdrową żywnością? Chyba tylko w celu podniesienia jego ceny. Uważam, że powinien leżeć na półakch obok kaszy gryczanej, by ułatwić jego zakup. Z czym to się je? Jak kaszę- ze wszystkim. Do obiadu, do kolacji, na śniadanie, na ciepło, na zimno, na słodko i na pikantnie. I znów kilka przykładów:
Owsianka z amarantusa
Burgery z amarantusa
Gołąbki z amarantusem
W sklepach dostępny jest także amarantus ekspandowany. Niestety charakteryzuje się gorszą wartością odżywczą, ale może być zdrowszą opcją przekąsek i dodatków do owsianek czy wypieków.
Topinambur
Chyba najbardziej egzotyczna nazwa w całym naszym zestawieniu. Fachowo jest nazywany słonecznikiem bulwiastym lub karczochem jerozolimskim, chociaż kiedyś w jednym programów tv usłyszałam, że pod koniec XIX wieku był w Polsce często nazywany "świniakiem". Topinambur to bulwa, niczym ziemniak i przez ziemniak niestety wyparta. A szkoda. Topinambur w przeciwieństwie do ziemniaka można jeść nawet na surowo. Ze względu na dużą zawartość inuliny ma on niższy od ziemniaka indeks glikemiczny, w związku z czym polecany jest diabetykom. Dodatkowo jest lepszym źródłem żelaza i witaminy B1 niż ziemniak. Gdzie go kupić? Cóż, ze wszystkich dziś wymienionych "cudów", o ten najtrudniej. Można go głównie dostać w sklepach ze zdrową i eko-żywnością. Problem stanowi fakt, że jego uprawy niestety się ogranicza, ponieważ jest rośliną inwazyjną- chwastem- i może powodować niszczenie innych gatunków roślin. Jak i z czym to jeść? Najlepiej jest topinambur gotować w łupinach, traci wtedy najmniej wartości odżywczych. Może być używany jako zamiennik ziemniaków w tradycyjnym obiedzie, oraz jak i dodatek do sałatek, zup, zapiekanek.
Pieczony topinambur w sosie śmietanowym
Pizza z topinamburem
Subskrybuj:
Posty (Atom)