czwartek, 20 czerwca 2013

Celebryci promujący zdrowie- czy aby na pewno?

Wczoraj wieczorem z nudów „przelatywałam” kolejno programy w telewizji. Trafiłam na te tzw. kobiece kanały, czyli Polsat Cafe i TVN Style. Ku mojemu zdziwieniu, obie stacje w tych samych godzinach czyli o 22:00 nadawały programy promujące zdrowe żywienie. Były to programy „Zdrowie na widelcu” i „Wiem, co jem i wiem, co kupuję”. Dziwna walka o telewidza, tym bardziej, że ostatnio w mediach wiele się mówi o rzekomym pozwie K. Bosackiej przeciw producentom „Zdrowia na widelcu”, które to ma być niby plagiatem „Wiem, co jem”. Na całą sprawę patrzyłam z przymrużeniem oka, no bo jak tu porównywać aktorkę, która najpierw w programie „propaguje” „zdrowe żywienie” (nie bez przyczyny użyłam cudzysłów), a chwilę później w przerwie swojego programu w bloku reklamowym promuje środek farmakologiczny na odchudzanie, z dziennikarką zajmującą się od lat kontrolą jakości żywności (i nie tylko), która współpracuje i konsultuje program z prof. Małgorzatą Kozłowską-Wojciechowską (jakby nie patrzeć jednym z autorytetów w dziedzinie żywienia)?


I tak o ile program „Wiem, co jem” jest sensowny i poskładany do kupy, bo redaktor Bosacka niczym Inspektor Gadżet pokaże skład każdej kiełbasy, sera, czy czekolady, nie umknie jej żaden wypełniacz w kabanosie i pokaże jak zrobić keczup przy użyciu cukru wody i czerwieni koszenilowej, a w krok za nią prof. Kozłowska wytłumaczy szkodliwe bądź pro-zdrowotne działanie składników badanego produktu, tak program „Zdrowie na widelcu” nie do końca popisuje się profesjonalizmem i wiedzą. Bo owszem można wziąć szczupłą aktorkę (którą nawet darzę sympatią), można wrzucić w tło komentarzy „głos rozsądku” drugiej szczupłej i przemiłej aktorki, ale jak widzę co jest nam, czyli konsumentom nastawionym na bycie zdrowymi i szczupłymi wciskane, to włos się na głowie jeży. Wczoraj skusiłam się więc na lekki sado-masochizm i zatrzymałam się na „Widelcu”. A dlatego między innymi, że panie w programie promowały domowe sposoby na „chińszczyznę”, tłumaczyły jak się odżywiać na wieczór i jak planować zakupy. Z jednym się zgodzę, że powinno się jeść kolację lekkostrawną na 3 godziny przed snem, ale cała reszta…..hmmmm…….lista zagadek…

I tak oto piękna pani z telewizji namawia nas do tego, aby na kolację zjeść coś lekkostrawnego np. porcję białka w postaci np. duszonego mięsa drobiowego ze świeżymi warzywami i odrobiną ryżu. Hmmm…. Wróć! Kolacja miała być lekkostrawna tak? A od kiedy białko zwierzęce jest lekkostrawne? Odpowiedź: od nigdy.  Do tego pani w programie na moich oczach kurczę raczej podsmaża a nie dusi. Więc mamy zagadkę nr 1.

Następnie warto by wziąć pod uwagę gospodarkę hormonalną i neurohormonalną człowieka. Bo ten, kto się na fizjologii żywienia trochę zna, wie, że produkty białkowe, w szczególności odzwierzęce uruchamiają dopaminę, czyli tzw. hormon walki, hormon, który krzyczy „Jestem Dobry!!! Jestem Genialny!!! Mogę Wszystko”. I teraz warto zadać sobie pytanie, kiedy produkcja takiego hormonu jest nam najbardziej potrzebna? Przed snem? Czy rano, kiedy mamy przed sobą cały dzień walki? Czyli zagadka nr 2. A może warto by bardziej wieczorem uruchomić np. serotoninę, czyli hormon „szczęścia”, „ulgi”, „relaksu”, tzw. „Jest mi dobrze!”? Nie sądzicie? Przemawia to za tym by jak najbardziej spożywać na wieczór produkty węglowodanowe, chociażby, dlatego że są lekko strawne i chociażby, dlatego że pomagają w uruchamianiu właśnie serotoniny. Więc może nie odrobina, a więcej ryżu? I to brązowego? Więcej warzyw, kasz, makaronów pełnoziarnistych, sałatek, zup warzywnych! Czy ktoś próbował kiedyś kaszę jaglaną z musem z jabłek? Jeśli nie to warto! Podsumowując na wieczór jemy pełnowartościowe węglowodany złożone a nie białko odzwierzęce, bo chcemy wyrzutu serotoniny a nie dopaminy! 

No, ale jak to mówią „do trzech razy sztuka”. „Widelec” pokazuje jak planować zakupy, aby nie musieć się martwić o to jak jeść zdrowo przez cały tydzień. Oczywiście wg prowadzącej polecane jest robienie zakupów raz na trzy dni, ale są produkty, które warto mieć zawsze. Hmmm i tu patrzę i widzę koszyk obfitości: makaron pełnoziarnisty (super), warzywa mrożone (też dobrze) i (o zgrozo!) pomidory w puszce, tuńczyk w puszce, i coś tam jeszcze (już nie słyszę, bo w uszach szumi mi z nerwów od ostatnich dwóch produktów!). W koszyku nie widzę wody, ziół, przypraw???? I tak wracam myślami do tych pięknych pomidorów w puszce i tuńczyka w puszce i tak się zastanawiam, co miał na myśli autor tytułu „Zdrowie na Widelcu”. Bo jak się ma bisfenol-A powstający w "puszkowanych pomidorach", który jest syntetycznym estrogenem, jest toksyczny, rakotwórczy i podejrzewany o zwiększanie ryzyka bezpłodności, do zdrowego stylu życia? Albo jak się ma tuńczyk z puszki, który po pierwsze jest bezwartościowy (do puszek idą najstarsze tuńczyki), po drugie zawiera toksyczną rtęć (przypominam, że tuńczyk jest wielką drapieżną rybą, zjadającą wszystko po drodze i kumulującą najwięcej metali ciężkich w swoim łańcuchu pokarmowym- później jesteśmy już tylko my)? I tak się zastanawiam czy nad programem czuwa jakiś specjalista? Bo zagadka nr 3 pobiła chyba wszystkie poprzednie?

I tak zmęczona tym natłokiem bzdur poszłam spać. Nieco zawiedziona, przyznam się, bo patrząc na tego typu programy mam zawsze nadzieję, że przekażą coś mądrego. I o ile w „Wiem, co Jem”odnajduję wiele z prawdy, logiki, wiedzy nauki tak wczorajszy program „Zdrowie na Widelcu”nie nauczył mnie osobiście niczego mądrego.


Mój artykuł nie jest reklamą programu „Wiem, co jem i wiem, co kupuję” ani antyreklamą „Zdrowia na Widelcu”. Bo nie ze wszystkim, co w „Wiem, co jem” się zgadzam, chociażby z tym promowaniem nabiału i mleka, jako rewelacyjnego i najlepszego źródła wapnia (bo jak wspomniałam w poprzednim artykule „kto pije mleko, ten rzyga daleko”). Nie do końca program „Zdrowie na Widelcu” jest tragiczny, bo jakby nie patrzeć promuje organizację, planowanie i przygotowywanie posiłków w domu. Nie widziałam też pozostałych odcinków „Widelca”, może zawierają więcej mądrych informacji. Chciałam nawiązać do zdrowego rozsądku. Przypomnieć, że nie wszystko złoto, co się świeci. Celebryci reklamują przecież wszystko, i dobre i złe, bo za to się im płaci. A nas to kusi, bo jak nie zjeść loda Haagen Dazs jeśli je go na naszych oczach Bradley Cooper? Jak nie napić się Pepsi jeśli pije ją Beyonce i Messi? Aktorki promujące "Zdrowie na widelcu" nie mają więc chyba aż takich złych intencji??? No jeszcze gdyby nie ta reklama środka farmakologicznego na odchudzanie....

Pozdrawiam prowadzących i celebrytów promujących zdrowy styl życia, a powodzenia i zdrowego rozsądku życzę też producentom tych programów! I wam konsumenci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mile widziane komentarze. Można komentować jako Anonimowy, jednak miło by mi było, gdyby osoby komentujące zostawiały chociaż nick lub inicjały, albo same imiona :) Można to zrobić wybierając rozszerzenie "komentarz jako: Nazwa/adres URL" i wpisując nick w okienko "nazwa" i klikając "Dalej" :)